+7
Grzegorz40 31 sierpnia 2014 23:47
Z czym nam się kojarzy Chorwacja? Z rajskimi plażami, ze strzelistymi palmami wzdłuż promenady, ze słońcem grzejącym nieprzerwanie od początku do końca wakacji, z błękitnym, gładkim jak stół morzem, na którym ktoś hojną ręką rozsypał cudowne, zielone wysepki, z białymi żaglami kluczącymi po rozgałęzionych zatoczkach. To wszystko prawda. To wszystko tam jest. Po prostu słoneczne eldorado, cel wakacyjnych pielgrzymek. Człowiek przyjeżdża, aklimatyzuje się w minutę i z miejsca rozpoczyna jedno lub dwutygodniowe leżakowanie, zalega na plaży i już tylko przekręca się z boczku na boczek, dopieszcza opaleniznę, przez okulary przeciwsłoneczne leniwie toczy wzrokiem na dynamiczną rzeczywistość: ooo mewa przeleciała, ooo łódka płynie, ooo Miss Chorwacji przeszła, ooo i druga; może podejdę, zagadam; eee, może później, pierw drink orzeźwiający z parasolką, bo lód mi się stopi. Ech, żyć nie umierać. Za to kocham Chorwację. W czasie mojego wyjazdu też tak leżałem i kontemplowałem; znaczy … przez godzinę leżałem i kontemplowałem. W końcu ile można leżeć na plaży, skoro dookoła tyle pięknych miejsc: wysp, gór, rzek, lasów i zabytków. Chorwacja to nie tylko plaża. Chociaż w moim przypadku również i plaża grzechu była warta, wyjątkowa pod każdym względem, jedna z najpiękniejszych plaż świata. Ale o tym później.

#img1

Jak trafić do tego raju? Przecież to musi kosztować fortunę. Nagle na forum fly4free użytkownik perpolo podzielił się informacją, że mogę tam być już za 253 zł i to z dużym (do 20 kg) bagażem rejestrowanym. Nie, takiej oferty nie można ot tak sobie zignorować. Tanie bilety z Warszawy do Zadaru oferowało szwedzkie biuro podróży Scandjet, które dla przelotów do słonecznej Chorwacji czarteruje samoloty polskiej linii lotniczej Enter Air. Wiadomość lotem błyskawicy podchwycona została przez stronę główną fly4free, zelektryzowała wszystkich i od tego momentu zaczął się wyścig. Wyścig po bilet. W zeszłym roku tanie bilety Scandjetu do Chorwacji rozeszły się w 10 minut, tym razem wyścig trwał aż pół godziny. Pewnie dlatego, że rezerwacji trzeba było dokonać na szwedzkim formularzu. Z pomocą tłumacza Googla przeszedłem przyspieszony kurs szwedzkiego i … udało się. Za 3 tygodnie będę w raju. Od środy 21 maja rano do niedzieli 25 maja wieczorem, całe 5 dni i 4 noce.

W końcu nadszedł oczekiwany dzień. Na warszawskie Lotnisko Chopina dotarłem nieprzytomny o jakiejś barbarzyńskiej porze, przed godziną 6. Na telewizorze przeczytałem, że mój samolot startuje dopiero o 8.20, miast wcześniej planowanej 7.30. Przy odprawie bagażowej pani stwierdziła, to co wszyscy wiemy, że telewizja kłamie i odlot będzie zgodnie z planem o 7.30, a kontrola biletów przed wejściem na pokład również planowo rozpocznie się o 6.45. Gdy o 6.45 doszedłem do stanowiska kontroli biletów stwierdziłem, że to chyba pani z odprawy kłamie, bo nie było ani obsługi ani współpasażerów. Sam jak palec. Trochę się zaniepokoiłem. Gdzie są wszyscy. Na szczęście po kilku minutach niemrawo zaczęli się zbierać kolejni pasażerowie. Tłumów jednak nie było. Łącznie ze mną dokładnie 21 osób, w ogromnym Boeingu 737-400, który ma 168 miejsc pasażerskich. Każdy miał po kilka miejsc sypialnych. Luksus, tak to można podróżować. Co ciekawe, po pięciu dniach w drodze powrotnej sytuacja się powtórzyła; wracało mniej więcej tyle samo osób i w większości te same.

Już wiem, że pogoda będzie rewelacyjna. Chmur prawie nie ma. Kapitan głosem doświadczonego przewodnika wycieczek informuje: pod nami Wiedeń; a jak Wiedeń to i Dunaj przecież (ale szeroki, nawet z góry). Wszystkie głowy w oknach. Po niedługim czasie, już bez zapowiedzi wiedziałem, że jestem na miejscu: skaliste góry na wybrzeżu wyłaniające się z zielonych lasów, pasma podłużnych, ogromnych wysp równoległych do lądu, okrągłe, mniejsze wysepki z cudownie postrzępionymi liniami brzegowymi. Najlepiej widać z lewej strony samolotu. Przez chwilę leci wzdłuż wybrzeża, mija wyspy: Pag, Ugljan, Pašman, miasto Zadar. Zaraz, chwileczkę, czy to aby nie do Zadaru miałem lecieć. Zawracaj, natychmiast. Jeszcze trochę pomarudził, ale potem posłusznie zawrócił i od południa podszedł do lądowania na lotnisko w Zadarze.

#img2

Port Lotniczy Zadar (kod IATA: ZAD) położony jest w odległości ok. 9 km na południowy-wschód od centrum Zadaru. Położenie ma wspaniałe. Zielona równina dookoła, pasmo górskie Welebitu na horyzoncie. Będę i tam, ale dopiero ostatniego dnia wycieczki. Lotnisko jest niewielkie, obsługuje głównie sezonowy ruch wakacyjny, jednak wydaje się, że działa całkiem efektywnie. Co roku zwiększa się liczba przyjętych samolotów i obsłużonych pasażerów. Posiada dwa prostopadłe pasy startowe, co w dużym stopniu uniezależnia je od warunków pogodowych. W Chorwacji ma to znaczenie. Mimo, że kraj jest bardzo słoneczny, to wiać potrafi naprawdę mocno.

Tylko wyszedłem z terminalu i od razu nowe doświadczenie. Nigdy jeszcze nie wypożyczałem samochodu. Zawsze jeździłem środkami komunikacji publicznej. Hmm, mówią, że zawsze musi być ten pierwszy raz. Pierwotnie również i po Chorwacji zamierzałem poruszać się autobusami: zbadałem połączenia międzymiastowe, potem system transportu miejskiego w Zadarze i w Splicie, przekopałem się przez rozkłady jazdy i ceny biletów. Wszystko po to, by stwierdzić, że tak się nie da. W krótkim czasie (5 dni) nie da się efektywnie zwiedzić tego skrawka Chorwacji, który sobie zaplanowałem. Za wypożyczeniem samochodu przemawiało kilka czynników. Po pierwsze, Chorwacja to nie tylko miasta z historycznymi zabytkami, ale przede wszystkim nieprzebrane bogactwo przyrody: góry, lasy, rzeki, wyspy i jeziora. Podczas, gdy pomiędzy głównymi miastami funkcjonują regularne połączenia autobusowe, to dojazd komunikacją publiczną do jakiegoś parku narodowego nie jest już taki prosty. Połączenia oczywiście są, ale stosunkowo rzadkie. Po drugie, hotele lub apartamenty położone poza centrami głównych miast są znacznie tańsze. Tańsze, nie znaczy gorsze, a nierzadko po prostu lepsze, z dostępem do plaży lub z basenem. Jednak skutecznie można tam dojechać tylko samochodem. Po trzecie, samochód zapewnia większy komfort podróżowania: klimatyzacja, bagażnik. Do torby podręcznej do autobusu na jeden dzień nie zapakuję: trampek, sandałów, klapek, butów turystycznych, krótkich, długich spodni, kąpielówek, kurtki; a do bagażnika – dlaczego nie.

Samochód jest często traktowany jako dobro luksusowe. Myślałem więc, że i tutaj wydam majątek. W przekonaniu tym utwierdziło mnie przejrzenie ofert wypożyczalni z lotniska w Zadarze. Przejrzałem wszystkie 11 wypożyczalni. Przed sezonem, czyli w maju, ceny właściwie nie schodziły poniżej 100 zł na dzień. Trochę mnie to zmartwiło, ale wybitni matematycy mówią, że cena jest malejącą funkcją czasu poświęconego na szukanie, więc szukałem dalej. Nie wypożyczając dotychczas samochodu, nie byłem nawet świadomy, że również i na tym rynku funkcjonuje rozwinięta sieć pośrednictwa pomiędzy wypożyczalnią a wypożyczającym; podobnie jak na rynku hotelowym funkcjonuje wiele firm (np. booking.com) pośredniczących pomiędzy hotelami i gośćmi hotelowymi. No i znów przygotowania od początku. Tym razem trzeba przejrzeć pośredników. Wybrałem pośrednika Economy Car Rentals, który za równowartość 222,59 zł na 5 dni, czyli 44,52 zł na dzień wystawił mi voucher na wypożyczenie samochodu w wypożyczalni Oryx Rent a Car. W praktyce powyższa opłata składa się z prowizji pośrednika (31,92 zł) płatnej w euro przy rezerwacji i opłaty za wypożyczenie (190,67 zł) płatnej w chorwackich kunach w wypożyczalni po zwrocie samochodu. No za taką cenę to już można pojeździć. Voucher został wystawiony na Forda Fiestę lub coś podobnego. Na miejscu coś podobnego do Fiesty okazało się nowiutką, białą Skodą Fabią. Wspólnie z panem z wypożyczalni obeszliśmy samochód dookoła. Ach, najmniejszej ryski ani wgniecenia. Po prostu wspaniale. Wszystkie przyszłe, ewentualne uszkodzenia lecą na moje konto. Przy okazji poćwiczyłem chorwacki, przywitałem się z panem – Dobar dan (Dzień dobry), pożegnałem – Doviđenja (czytaj dowidzieńja; Do widzenia). No i teraz niech ktoś mi powie, że chorwacki nie jest podobny do polskiego. Na pożegnanie wręczyłem panu unikalny prezent z kraju nad Wisłą. Długopis z pięknym staropolskim napisem: I love Poland. Może wspomni o mnie życzliwie, gdy będę zwracał podrapane auto.

Bak pełny. Pogoda wyśmienita. Można ruszać. Podłączyłem nawigację przywiezioną z Polski, wyłączyłem podpowiedzi głosem Agaty, włączyłem głos Gorana; jakoś trzeba się osłuchać z chorwackim. Jako niedzielny kierowca, na początek wybrałem drogę najprostszą, czyli autostradę. Górami, serpentynami i przepaściami martwić się będę później. Określenie kierowca niedzielny i tak jest dla mnie zbyt łaskawe, bo samochodem jeżdżę średnio raz w miesiącu, krótkie odcinki po warszawskich przedmieściach, nawet nie zapuszczając się w dziki ruch śródmiejski. Chciałem jak najszybciej przeskoczyć autostradą na południe, z Zadaru do Splitu (ok. 150 km), zakładając, że za kilka dni wrócę sobie powoli nadmorską, widokową Magistralą Adriatycką (Jadranska Magistrala). Autostrada ma tylko dwa pasy ruchu w jedną stronę. Zupełnie mi to nie przeszkadza, bo jest zupełnie pusta. Tylko jeden samochód majaczy daleko na horyzoncie. Łatwo, miło i przyjemnie, jak na autopilocie, mknę przepisowe 130 km na godzinę. Krajobraz płaski, nudnawy. I była to pewna zmyłka, bo krajobraz niby płaski, ale nagle autostrada przelatuje mostem nad głęboką doliną rzeki Krka. Niespodziewanie nudny krajobraz zmienia się w tak przepiękną scenerię, tak że nie pozostaje mi nic innego jak gwałtownie nacisnąć na hamulce. Zaskoczyło mnie to. Planowałem, że Park Narodowy rzeki Krka odwiedzę za trzy dni, jednak zupełnie zapomniałem, że przecież i autostrada krzyżuje się z rzeką Na szczęście zaraz za mostem jest parking, gdzie można się zatrzymać i na spokojnie podziwiać wspaniałe widoki.

#img3
Malownicza dolina rzeki Krka. Na ostatnim planie Krka wpada w Prokljansko jezero.

#img4
Pomiędzy filarami mostu można dostrzec Skradin – wrota do Parku Narodowego Krka.

#img5
Przeprawy drogowej przez rzekę strzeże Matka Boska od Drogi (Gospa od Puta). Jest to najwyższy posąg Matki Boskiej w Chorwacji (3,5 m).

Dalej krajobraz już nie usypia, pojawiają się wzgórza, na wzgórzach wiatraki. Szczytami wzgórz Trtal (po lewej stronie autostrady) na wysokości około 400-500 m biegnie rząd 14 wiatraków. Te majestatyczne, pięćdziesięciometrowe kolosy kręcą się niby ociężale, leniwie kroją powietrze. Z dala od siedzib ludzkich nikomu nie przeszkadzają, za to pięknie wkomponowują się w naturalną scenerię. No i co najważniejsze, robią coś z niczego; coś, czego nie widać (wiatr) zamienia się na inne coś, którego również nie widać (prąd). Silnych wiatrów w Chorwacji nie brakuje. Czasami są tak silne, że zamykane są mosty w obawie, żeby samochodów nie zdmuchnęło do wody. Dzisiaj jednak tylko umiarkowany wietrzyk; przyjemnie chłodzi od upału. Od czasu do czasu nawiewa mi tylko chmary jakichś owadów, które w zderzeniu z szybą z miejsca podlegają masowej eksterminacji. Szybę całą mam upstrzoną w ich zwłokach.

Znawcą motoryzacji jestem nie lepszym niż kierowcą, więc nowego samochodu uczę się powoli. Odkryłem już, gdzie włącza się wycieraczki. Usunąłem dowody zbrodni na owadach. Teraz niepokoi mnie, że nijak nie mogę otworzyć wlewu paliwa. Na postoju kręcę w prawo, w lewo, z kluczykiem, bez kluczyka. Nic z tego, coś zakleszczyło się na amen. No nieźle, dopiero co dostałem nowy samochód i już go popsułem. Pocieszam się faktem, że bak wciąż mam pełny. Na razie nie zaprzątam sobie tym głowy. Problem odsuwam do czasu, aż zaświeci się rezerwa. Jadę dalej. Bezpieczeństwo przede wszystkim, więc zapalam światła, żeby być lepiej widocznym na autostradzie. Przynajmniej tak mi się wydawało. Dopiero, gdy jadąc ponad setką wpadłem w tunel, przekonałem się, że musiały to być chyba jakieś światła postojowe. Zapaliłem je, a potem pewnie zgasły w momencie włączenia silnika. Ciemność, widzę ciemność, deska rozdzielcza znikła, nic nie widać, z tyłu zostałem gruntownie otrąbiony. Szczęście, że tunele w Chorwacji są dobrze oświetlone, od góry lampami, od dołu odblaskami wzdłuż toru jazdy. Jakoś się przemęczyłem te 790 m bez deski rozdzielczej. Potem jeszcze tylko miałem powtórkę z rozrywki w Tunelu Konjsko, nawet trochę dłuższą powtórkę, 1.122 m. Oczywiście nadal nie odkryłem, gdzie włącza się te cholerne światła. Dlaczego w każdym samochodzie wszystko musi być gdzie indziej. Potem problem rozwiązał się sam. Po prostu nie było już więcej tuneli.

Z autostrady zjechałem w stronę Splitu. Dzisiaj można do niego dojechać wygodną krajówką D1. Jednak przez długie wieki nie było szans, żeby z głębi kontynentu ot tak sobie bezkarnie wjechać do Splitu, do Dalmacji, czy ogólnie rzecz biorąc na wybrzeże Adriatyku. Rycerz znużony wojnami i bitwami, nie mógł ot tak sobie pojechać na wakacje, zajechać na koniu na plażę, zrzucić zbroję, opalać się i uzupełniać niedobory witaminy D przed kolejnymi krucjatami. Tak łatwo nie było. Wpierw musiał pokonać załogę Twierdzy Klis (chorw. Tvrđava Klis); a załoga, jak to załoga – zazwyczaj uzbrojona po zęby. Twierdza była nie do przejścia, np. Turcy w XVI w. zdobyli ją dopiero po 25 latach obleżenia. Twierdza położona na przełęczy między górami Mosor i Kozjak uważana jest za najbardziej strategiczną budowlę w historii Chorwacji. Mówi się, że Twierdza Klis, stanowi wrota do Dalmacji, albo nawet wręcz, że jest kluczem do Dalmacji (pierwotnie nosiła nazwę Kleisa od greckiego słowa kleis – κλείς – klucz). Zmierzałem do Dalmacji. Postanowiłem zatem poszukać klucza do Dalmacji. Dziś załogę Klisu stanowi jeden, niegroźny bileter; jak przysypia wchodzimy za darmo; gdy wzmaga czujność, uiszczamy myto w wysokości 20 kun (ok. 11 zł).

#img6

Widoki wspaniałe. U stóp mam cały Split – przemysłowy, mieszkaniowy, portowy. Majowa zieleń tochę już wysuszona, ale jeszcze nie całkiem spalona słońcem. Z lewej góry Mosor, z prawej góry Kozjak, w oddali Morze Adriatyckie i wyspa Brač.

#img7
Na pobliskich stokach rozłożyła się wieś Klis. Ma zaledwie 2,5 tysiąca mieszkańców; za to aż dwie szkoły. Szkolny harmider dolatuje na szczyt twierdzy. Jedna szkoła ma widoki na góry Kozjak (na powyższym zdjęciu), druga na góry Mosor. Opowieści szkolne, z którymi się czasem stykamy, „do szkoły zawsze miałem pod górkę“, tu nabierają dosłownego znaczenia. Spójrzcie na boisko na powyższym zdjęciu. Trochę się trzeba było napracować, żeby je zbudować. Po prostu wycięto kawałek góry. Teraz przynajmniej piłka za bramkę nie wypadnie, bo tam pionowa skała. Gorzej, jak wyleci na bok; wtedy przepadła.

#img8
Tu na górze wrzawa ze szkoły miesza się z miarowym postukiwaniem maszyn w kamieniołomie. Młoty i koparki cierpliwie zjadają zbocze gór Mosor w poszukiwaniu wysokogatunkowego wapienia.

#img9
Twierdza tak strategicznie położona zawsze była łakomym kąskiem dla kolejnych wojsk przetaczających się przez Półwysep Bałkański. Jej kolejni lokatorzy to z grubsza rzecz biorąc: Rzymianie (ci starożytni), Chorwaci, Węgrzy, Wenecjanie, Turcy, Francuzi, Austriacy i znowu Chorwaci. Szczególnie zainteresowali mnie ci Węgrzy. Co u licha Węgrzy robili nad Adriatykiem. Czy rzeczywiście kiedyś mieli dostęp do jakiegoś innego morza, poza Balatonem. Okazuje się, że tak i to już w Średniowieczu. Dwa lata temu byłem w Budapeszcie, uprawiałem jogging na zielonej Wyspie Małgorzaty (Margit-sziget), położonej na pięknym, modrym Dunaju. Swoje wrażenia z pobytu w węgierskiej stolicy i historię Małgorzaty opisałem w relacji „Wakacje u Bratanków“ (zachwycający Budapeszt) http://www.fly4free.pl/wakacje-u-bratankow-czyli-zachwycajacy-budapeszt/ Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że Małgorzata urodziła się właśnie tutaj, w Twierdzy Klis, w 1242 r., w czasie, gdy jej ojciec, król węgierski Bela IV, musiał chronić się tutaj przed inwazją mongolską. Małgorzata ciągle się modliła, pościła, samobiczowała, ale też i ciężko pracowała, pomagała chorym. Była jedną z pierwszych kobiet mistyczek i stygmatyczek w Kościele katolickim. Mimo, że zmarła młodo (28 lat), jej osobę szybko otoczono kultem. W 1789 r. została beatyfikowana, a w 1943 r. uznano ją za świętą. Zresztą cała rodzinka była mocno świątobliwa. Ciotka Małgorzaty (siostra ojca) to Święta Elżbieta Węgierska. Wśród licznego rodzeństwa Małgorzaty znajdziemy i Świętą Kingę, i Błogosławioną Jolentę Helenę. Co ciekawe, święte te niewiasty zostały wydane za nie mniej pobożnych mężów, w dodatku naszych książąt piastowskich: Kinga za Bolesława V Wstydliwego, a Jolenta Helena za Bolesława Pobożnego. I tak na pewnym poziomie szczegółowości, wszystko łączy się ze wszystkim: Chorwacja z Węgrami, Węgry z Polską.

#img10

Klis był świadkiem nie tylko prawdziwych historii, jak ta ze św. Małgorzatą, ale również historii całkowicie zmyślonych. Może i zmyślonych, ale za to z jakim rozmachem. Niedawno w Twierdzy Klis kręcono odcinki niezwykle popularnego serialu HBO – „Gra o tron“ (3 i 4 odcinek czwartego sezonu). Oczywiście, żeby przerobić Klis na filmowe Meereen należało trochę dobudować, zarówno w realu, jak i w wirtualu, trochę rzeczy trzeba było komputerowo pousuwać (no może więcej niż trochę; w końcu cały Split wyleciał). Wciąż jednak bez pudła można powiedzieć, że na filmie to na pewno jest Twierdza Klis a w oddali wybrzeże Chorwacji.

#img11
Foto: http://gameofthronestourcroatia.com/

#img12
Foto: http://gameofthronestourcroatia.com/

#img13
Foto: http://gameofthronestourcroatia.com/

#img14
Foto: http://gameofthronestourcroatia.com/

#img15
Foto: http://gameofthronestourcroatia.com/

#img16
Mury obronne poprzerastane różnymi ciepłolubnymi roślinkami, w tym agawami.

#img17
W entomologii nie jestem tak biegły jak marszałek Niesiołowski, ale motyl, który przysiadł na roślince, to na pewno musi być paź żeglarz, inaczej zwany witeziem żeglarzem lub po prostu żeglarkiem.

Przepraszam, ale gatunku żmii, która nagle wystrzeliła z otworu w murze nie byłem już w stanie określić. Metr ode mnie żmija zrobiła syczącą stójkę. Ja również zrobiłem stójkę, łącznie z włosami na plecach, których nie mam. Wierzgnąłem tak, że omal nie straciłem lustrzanki. Na szczęście żmija przeraziła się bardziej i w popłochu uciekła. Mimo wszystko, od teraz w pobliżu rozgrzanych murków lub kamiennych schodów zamaszyście szurałem, żeby zawczasu przepłoszyć gada. Napotkałem jednak tylko niegroźne jaszczurki.

#img18

Ciąg dalszy relacji z pierwszego dnia wycieczki oraz informacje praktyczne znajdziecie pod poniższym linkiem:

http://spolecznosc.fly4free.pl/blog/183/chorwacja-salony-splitu-dzien-pierwszy-cz-2/

Dodaj Komentarz

Komentarze (1)

raphael 2 września 2014 16:34 Odpowiedz
Świetna relacja.